Henry Ford – Moje życie i działo

Darmowy fragment książki Henry Forda – „Moje życie i dzieło”:

Myśl, która mnie wiodła

Jesteśmy dopiero u początków rozwoju naszego kraju. Dotychczas, mimo całego naszego rozprawiania o cudownym postępie, drasnęliśmy zaledwie powierzchnię. Postęp był, co prawda, cudowny, ale skoro porównamy to, co zdziałaliśmy, z tym, co pozostaje jeszcze do zrobienia, wówczas całe dzieło naszej przeszłości zmaleje prawie do zera. Rozważmy tylko, że samo oranie gleby więcej zużywa siły niż wszystkie zakłady przemysłowe kraju razem wzięte, a będziemy mieli pojęcie o ogromie możliwości leżących przed nami. Natomiast obecnie, pośród wrzenia, obejmującego tyle krajów świata, wśród tak powszechnego niepokoju, doskonała jest chwila, by w świetle tego, czego już dokonaliśmy, podać garść myśli o tym, co moglibyśmy jeszcze wykonać.

Kiedy mówimy o wzrastającej sile mechanicznej, maszynach i przemyśle, staje przed nami obraz świata zimnego, niby z metalu, w którym wielkie fabryki wyrugują drzewa, kwiaty, ptaki i zielone pola. I mogłoby się zdawać, że wtedy będziemy mieli świat złożony z maszyn metalowych i ludzi-maszyn. Nie zgadzam się z tym mniemaniem. Myślę, że bez szerszej znajomości maszyn i ich użytku, bez lepszego zrozumienia mechanizmów życia, nie będziemy w stanie znaleźć dość czasu, by cieszyć się drzewami i ptakami, kwiatami i zielonymi polami. Uważam, że i tak już za wiele tych miłych rzeczy usunęliśmy ze swojego życia, sądząc, że między życiem a zarabianiem na życie leży pewna sprzeczność. Marnujemy na sprawy nie najważniejsze tyle czasu i energii, że mało nam pozostaje na radość życia. Siła i maszyny, pieniądz i towar są użyteczne tylko jako czynniki zapewniające nam swobodę życia. Są one tylko środkami do celu. Nie uznaję na przykład maszyn noszących moje nazwisko jedynie za maszyny. Gdyby nie były czymś więcej niż maszynami, robiłbym coś innego. Biorę je jako namacalny dowód działania mojej teorii biznesu, która, mam nadzieję, jest czymś więcej niż teorią samych tylko interesów, ponieważ zdąża ku temu, by świat ten zmienić na lepszy przybytek życia. Fakt, że kupieckie powodzenie mojej firmy Ford Motor Company było zupełnie niezwykłe, jest ważny tylko dlatego, że służy jako zrozumiałe dla każdego świadectwo, iż teoria ta, jak dotychczas, okazała się słuszna. Rozważając ten sukces w takim tylko świetle, mam prawo krytykować istniejący za mojego życia system przemysłu i organizacji rynku pieniądza oraz społeczeństwa – ze stanowiska człowieka, który przez ten system nie dał się pokonać.

Przy dzisiejszej organizacji mógłbym, gdybym myślał tylko egoistycznie, nie pożądać żadnej zmiany. Gdyby pieniądz był moim wyłącznym celem, obecny system określałbym jako dobry: daje mi pieniędzy w bród. Moja myśl opiera wszakże się na obowiązku służby społecznej. Obecny system uniemożliwia najlepsze pełnienie tej służby, zachęca bowiem do wszelkiego rodzaju marnotrawstwa i wielu ludziom odmawia pełnego wynagrodzenia za ich pracę. A poza tym system ten nie wiedzie do żadnego celu. Wszystko to da się o wiele lepiej zaplanować i zrealizować.

Nie walczę bynajmniej przeciw ogólnemu lekceważeniu nowych myśli. Bo lepiej być sceptycznym wobec wszelkich nowych pomysłów i wymagać przekonywujących dowodów, niż w podnieceniu umysłowym bezustannie gonić za każdą nową myślą. Sceptycyzm, pojmowany jako ostrożność, jest regulatorem cywilizacji. Większość współczesnych wielkich problemów świata wynika z realizowania nowych idei i projektów bez wcześniejszego starannego zbadania, czy są dobre. Myśl niekoniecznie musi być dobra, dlatego że jest stara, albo koniecznie zła, dlatego że jest nowa. Jeśli jednak stara myśl się sprawdza, to ten fakt przemawia na jej korzyść. Myśli same w sobie są bardzo wartościowe, lecz ostatecznie są tylko teorią, która może powstać prawie w każdej głowie. Ale rzeczą, z którą świat się liczy, jest przemiana jej w twór praktyczny.

Najwięcej zależy mi na dokładnym wykazaniu, że myśli, które wprowadziliśmy w życie naszej własnej działalności, nadają się do najszerszego zastosowania, nie mając żadnej szczególnej łączności z samochodami lub traktorami, lecz stanowiąc coś w rodzaju praw powszechnych. Jestem święcie przekonany, że jest to prawo naturalne i chcę je wykazać tak ściśle, by je przyjęto nie jako myśl nową, ale właściwie jako prawo naturalne.

Rzeczą naturalną jest praca i przyjęcie zasady, że pomyślność i szczęście można pozyskać tylko uczciwym wysiłkiem. Ludzkie dolegliwości wynikają przeważnie z prób wyłamania się z tego naturalnego biegu rzeczy. Nie formułuję tu żadnych poglądów, które wychodziłyby poza bezwzględne uznanie wyżej wymienionej rzeczy naturalnej. Uważam za ustalony pewnik, że pracować musimy. Wszystko, co osiągnęliśmy, jest wynikiem postępowania według zasady: skoro musimy pracować, lepiej pracować inteligentnie i w dobrych warunkach – im lepiej pracujemy, tym lepiej nam się wiedzie. Wszystko to uznaję jedynie za pierwotny, zdrowy rozsądek.

Nie jestem reformatorem. Zdaje mi się, że w ogóle za wiele jest prób reformowania świata i za wiele uwagi poświęcamy reformatorom. Wśród nich występują dwa rodzaje i oba są plagami. Osoba mianująca się reformatorem chce burzyć. Jest to ten typ człowieka, który podrze całą koszulę, gdyż guzik kołnierza nie wchodzi do dziurki, ale nigdy nie wpadnie na pomysł powiększenia dziurki. Taki reformator nigdy i w żadnych warunkach nie wie, co czyni. Doświadczenie i reforma nie idą w parze i w obliczu faktów reformator nie zdoła utrzymać żaru swego zapału. Zatem odrzucić musi wszelkie fakty.

Od 1914 roku mnóstwo ludzi zaczęło myśleć inaczej. Wielu myśleć zaczyna po raz pierwszy. Otworzyli oczy i spostrzegli, że są na świecie. Wtedy, drżąc z zachwytu niezawisłości, uświadomili sobie, że mogą na świat patrzeć krytycznie. Uczynili to i dostrzegli jego niedoskonałość. Pierwsza chwila upojenia wyzwolonym myśleniem, krytyka ustroju społecznego, do której każdy ma prawo, początkowo wytrąca z równowagi. Bardzo młody krytyk jest bardzo niezrównoważony. Jest gorącym zwolennikiem likwidacji starego porządku i wprowadzenia nowego. Takim krytykom rzeczywiście udało się zapoczątkować nowy świat w Rosji. Tam najlepiej można studiować dzieło takich światotwórców. Na rosyjskim przykładzie widzimy, że mniejszość, a nie większość, rozstrzyga o czynie niszczycielskim. Widzimy też, że wprawdzie ludzie mogą stanowić prawa przeciwne prawom naturalnym, ale Natura sprzeciwia się im srożej, niż to czynili carowie. Natura założyła swoje veto przeciw całej Sowieckiej Republice, Republika ta bowiem chciała przeczyć tym prawom. Zaprzeczyła przede wszystkim prawu do owoców pracy. Niektórzy powiadają:rod „Rosja będzie się musiała wziąć do pracy”, co jednak nie określa danego przypadku. Faktem jest, że biedna Rosja już pracuje, ale jej praca niewiele znaczy. Ponieważ nie jest pracą wolną. W Stanach Zjednoczonych robotnik pracuje 8 godzin dziennie; w Rosji pracuje 12 do 14. Gdy amerykański robotnik chce odpocząć dzień czy tydzień i gdy go stać na to, nic nie stoi mu na przeszkodzie. W Rosji pod rządami Sowietów robotnik musi iść do pracy, czy chce, czy nie chce. Wolność obywatela znikła w dyscyplinie jednostajności, podobnej do dyscypliny więziennej, w której ze wszystkimi obchodzą się jednakowo. To niewolnictwo. Swoboda jest prawem do pracy przez odpowiedni okres i prawem do otrzymania w zamian odpowiedniego wynagrodzenia; prawem naturalnym człowieka jest samodzielne urządzanie osobistych szczegółów własnego życia. Ogół tych i wielu innych szczegółów swobody składa się na wielką idealistyczną Wolność. Te właśnie drobne przejawy wolności usuwają tarcia w naszej codzienności.

Rosja nie mogła dać sobie rady bez warstwy inteligencji i doświadczenia. Kiedy fabrykami zaczęły zarządzać komitety partyjne, fabryki uległy rozsypce i zmieniły się w ruinę; więcej było dyskusji niż produkcji. Jak tylko wyrzucono fachowca z fabryki, tysiące ton kosztownego materiału poszło na marne. Fanatycy swoim gadaniem doprowadzili naród do powszechnego głodu. Dziś Sowieci ofiarowują wielkie sumy pieniężne inżynierom, administratorom, przodownikom pracy i nadzorcom, których najpierw w ferworze rewolucyjnym przepędzono, a następnie zachęcano do powrotu do fabryk. Bolszewizm dziś zabiega o grupę inteligencji, której doświadczenie potraktował wczoraj tak bezlitośnie. Głównym dziełem „reformy” w Rosji było zatrzymanie produkcji.

Jest też i w naszym kraju złowieszczy żywioł, który chciałby wślizgnąć się między robotników a ich przełożonych w zakładach pracy. Ten sam ruch, który wygnał z Rosji umysły, doświadczenie i zdolności, pilnie pracuje i u nas nad wywołaniem destrukcji w pracy. Nie wolno nam dopuścić, by obcy, niszczyciel, wróg szczęśliwej ludzkości poróżnił nasz naród. W jedności siła i wolność Ameryki!

Z drugiej strony, mamy odmienny rodzaj reformatora, który nigdy sam siebie tak nie nazywa i który w dziwny sposób przypomina radykalnego reformatora. Radykał nie ma bowiem doświadczenia i nie dąży do jego osiągnięcia. Reformator drugiego rodzaju ma zaś bardzo wiele doświadczenia, ale na nic mu się ono nie przydaje. Mówię tu o reakcjoniście, który zdziwi się, że stawiam go w dokładnie tej samej kategorii z bolszewikiem. Pragnie on powrócić do dawniejszego stanu nie dlatego, żeby stan ten był najlepszy, ale dlatego, że wyobraża sobie, iż stan ten jest mu znany. Pierwszy reformator chce zburzyć cały świat, by zbudować lepszy; drugi uważa świat za tak doskonały, że najlepiej pozostawić go takim, jakim jest i pozwolić mu się rozpaść. Ten drugi pogląd powstaje podobnie jak pierwszy, z nieumiejętności patrzenia. Zburzenie świata jest całkiem możliwe, ale nie jest możliwe zbudowanie nowego. Można powstrzymać świat przed postępem, lecz nie można przeszkodzić w późniejszym jego regresie – rozkładzie. Nadzieja, że skoro wywróci się wszystko, każdy wskutek tego będzie mógł jeść trzy razy dziennie, jest szaleństwem, tak samo jak nadzieja, że gdy wszystko skamienieje, procent od kapitału wskutek tego będzie wynosić 6 od 100. Problem w tym, że reformatorzy i reakcjoniści w równym stopniu odbiegają od rzeczywistości – od podstawowych czynności społecznych.

Jedną z rad przezorności jest upewnienie się, czy się nie mylimy, biorąc cofanie się w rozwoju za powrót zdrowego rozsądku. Przeszliśmy okres ogni bengalskich wszelkiego rodzaju i projektowania licznych idealnych planów postępu. Nie zaszliśmy daleko. Było to zebranie, ale nie pochód. Śliczne wygłaszano hasła, ale gdy wracaliśmy do domu, widzieliśmy wygasły piec. Reakcjoniści korzystali często ze wstrząsów po takich okresach i obiecywali nam „dobre dawne czasy” – co zwykle znaczy dawne nadużycia – a ponieważ brak im zupełnie fantazji, uważa się ich czasem za „ludzi praktycznych”. Ich powrót do władzy często uznaje się za powrót zdrowego rozsądku.

Podstawowymi działaniami gospodarki są: rolnictwo, przemysł i transport. Życie w społeczności jest bez nich niemożliwe. One wiążą świat w całość. Uprawa ziemi, wyrób i sprzedaż ciągle doskonalonych produktów na zaspokojenie potrzeb ludzkich są tak pierwotne, jak same te potrzeby, a jednocześnie tak nowoczesne, jak tylko być mogą. Należą one do istoty fizycznego życia człowieka. Gdy ustają, zamiera życie w społeczeństwach. To prawda, że wiele się wypaczyło w świecie współczesnym pod obecnym ustrojem, ale możemy żywić nadzieję poprawy, o ile podstawy są niezachwiane. Wielkie jest jednak złudzenie, jakoby można zmienić podstawę – przywłaszczyć sobie rolę przeznaczenia w biegu spraw społecznych. Podstawami społeczeństwa są ludzie i środki służące uprawie. Natomiast produkcja i transport służą do zaspokajania tych potrzeb. Dopóki trwają: rolnictwo, rękodzieła i transport, dopóty świat może przetrwać każdą gospodarczą i społeczną zmianę. Pracując, służymy światu.

A pracy do wykonania jest bez liku. Biznes to tylko praca. Spekulacja gotowym produktem to nie biznes. To po prostu przyzwoita grabież, przeciw której nie pomoże prawo. Prawo zdziała niewiele, ponieważ nigdy nic nie buduje. Nigdy nie można być kimś więcej niż tylko stróżem porządku. Jest zatem jedynie stratą czasu patrzeć w stronę stolic naszych poszczególnych stanów bądź Waszyngtonu, by zdziałały to, co nie jest celem prawa. Dopóki będziemy spoglądać ku ustawodawstwu, by wyleczyło ludzkość z nędzy lub zniosło specjalne przywileje, dopóty będziemy patrzeć na szerzenie się nędzy i wzrost przywilejów. Mieliśmy dość wyglądania w kierunku Waszyngtonu i mieliśmy pod dostatkiem ustawodawców – co prawda u nas nie tylu, co w innych krajach – obiecujących zdziałać prawem to, czego prawo zdziałać nie może.

Jeśli cały kraj, jak to się u nas stało, zacznie myśleć, że Waszyngton jest rodzajem nieba, a za jego chmurami widnieje wszechwiedza i wszechwładza, wtedy pozbawia się samodzielnej umysłowości, a to źle wróży na przyszłość. Nasza pomoc nie leży w Waszyngtonie, ale w nas samych; jednakże możemy ją skierować do Waszyngtonu, jakby do centralnego punktu rozdzielczego, w którym wszystkie nasze usiłowania porządkuje się dla dobra ogólnego. My możemy pomóc Rządowi, Rząd nam pomóc nie może.

Hasło: „Mniej rządu w biznesie, a więcej biznesu w rządzie” – jest bardzo dobre nie tylko ze względu na biznes czy rząd, lecz także ze względu na naród. Ogłoszenie Niepodległości nie jest patentem kupieckim, a Konstytucja Stanów Zjednoczonych cedułą handlową. Stany Zjednoczone – kraj, rząd i interesy – są tylko metodami, dzięki którym życie społeczeństwa staje się warte zachodu. Rząd jest sługą i nigdy niczym innym być nie powinien. Z chwilą gdy naród okazuje się dodatkiem rządu, poczyna działać prawo odwetu – taki stosunek jest nienaturalny, niemoralny i nieludzki. Nie możemy żyć bez biznesu i nie możemy żyć bez rządu. Biznes i rząd konieczne są jako słudzy, podobnie jak niezbędne są nam do życia woda i zboże.

Dobrobyt kraju zależy po prostu od nas – jednostek. Tak być powinno i takie jest najbezpieczniejsze rozwiązanie. Rządy mogą obiecywać, że dadzą coś za darmo, ale nie mogą spełnić zobowiązania. Wśród hałasu uroczystego nonsensu mogą prezentować sztuki kuglarskie z monetą obiegową, tak jak to czyniono w Europie (i jak czynią bankierzy na całym świecie, dopóki zgarniać mogą zyski z takiego kuglarstwa), natomiast praca i tylko praca może w istocie dostarczać towaru, o czym w głębi serca każdy wie.

Mało prawdopodobne jest, by naród tak inteligentny jak nasz zniszczył procesy życia gospodarczego. Większość ludzi zdaje sobie sprawę, że nic nie może dostać za darmo. Większość ludzi czuje, nawet gdy tego nie wie, że pieniądz nie jest bogactwem. Instynkt przeciętnego człowieka odrzuca teorie obiecujące wszystko wszystkim, a nieżądające niczego w zamian; odrzuca je nawet, jeśli nie znajduje kontrargumentów. Ma on świadomość, że te teorie są fałszywe i to mu wystarcza. Współczesny społeczno-gospodarczy porządek, zawsze nieudolny, często głupi, a w wielu wypadkach niedoskonały, tym jednym góruje ponad każdym innym, że działa. Niewątpliwie nasz porządek wsiąknie stopniowo w inny, który również będzie funkcjonować, ale nie tyle przez to, czym będzie, ile przez to, co ludzie weń wniosą. Racja, dla której bolszewizm nie okazał się skuteczny, nie jest gospodarcza. Nie odgrywa żadnej roli to, czy przemysł jest w prywatnych rękach czy też pod kontrolą społeczną; nie odgrywa roli to, czy udział robotników zwie się płacą robotniczą czy też dywidendą; nie odgrywa roli, czy wprowadzicie w narodzie reglamentację pożywienia, ubrania i mieszkań albo czy mu pozwolicie jeść, ubierać się i żyć, jak mu się podoba. To są tylko szczegóły. Bolszewizm zawiódł, gdyż był zarówno nienaturalny, jak i niemoralny. Tymczasem nasz ustrój trwa. Czy jest niesłuszny? Naturalnie, że jest w tysiącach punktów niesłuszny! Czy jest nieudolny? Naturalnie, że jest nieudolny. Według wszelkich praw i racji powinien się zawalić. Ale do tego nie dochodzi, ponieważ nasiąkł od samych podstaw pewnymi ekonomicznymi i moralnymi zasadami.

Reklama na samochodach Warszawa laweta Warszawa

Podstawową zasadą ekonomiczną jest praca. Praca jest tym podstawowym czynnikiem, który z owocnych pór roku na ziemi dostarcza pożytków dla ludzkości. Praca ludzka czyni żniwa tym, czym są. Taka jest podstawa ekonomiczna; każdy z nas pracuje nad materią, której nie stworzyliśmy i nie mogliśmy stworzyć, lecz którą dała nam w darze przyroda.

Podstawową zasadą moralną jest prawo człowieka do pracy. Jest ono różnie pojmowane. Czasem zwie się to prawem własności. Czasem przybrane jest w przykazanie: „Nie będziesz kradł”. Prawo bliźniego do jego własności czyni z kradzieży zbrodnię. Gdy człowiek zarobił na chleb, ma prawo do tego chleba. Jeśli inny mu go ukradnie, popełnia nie tylko kradzież chleba, wdziera się bowiem w uświęcone prawo ludzkie.

Nie mogąc produkować, nie możemy posiadać; chociaż niektórzy mówią, że jeśli produkujemy, to wyłącznie dla kapitalistów. Kapitaliści, dostarczając lepszych sposobów produkcji, należą do podstaw społeczeństwa. Nic nie jest naprawdę ich własnością: oni zarządzają tylko własnością dla dobra drugich. Kapitaliści, to znaczy ludzie, którzy się nimi stają przez obrót pieniężny, są przejściowym złem koniecznym, a mogliby wcale nie być złem, gdyby ich pieniądze były przeznaczone na produktywność. Jeśli ich pieniądze obracane są w celu utrudniania rozdziału produktów pracy, wznoszenia przeszkód między producentem a konsumentem, wtedy są kapitalistami szkodliwymi i znikną w chwili, gdy pieniądz będzie lepiej przystosowany do pracy; a pieniądz przystosuje się lepiej, kiedy w pełni uświadomimy sobie, że pracą i tylko pracą można sobie zapewnić zdrowie, zamożność i szczęście.

Nie ma powodu, dla którego człowiek, chcący pracować, nie miałby możności pracowania i nie miałby otrzymać za swą pracę należnego wynagrodzenia. Tak samo nie ma powodu, aby człowiek, który może, ale nie chce pracować, nie miał otrzymywać od społeczeństwa właśnie tyle, ile sam mu daje. Niezaprzeczalnie powinno się mu pozwolić, by brał od społeczeństwa równoważnik tego, czym się mu przysłużył. Jeżeli się nie przysłużył niczym, wobec tego nie powinien niczego brać. Należy mu się wolne prawo do śmierci głodowej. Nie posuniemy się ani o krok naprzód, żądając, by każdy człowiek miał więcej, niż zasłużył, tylko dlatego, że niektórzy otrzymują więcej, niż zasłużyli.

Nie ma większego absurdu i gorszej przysługi dla ludzkości niż uparte twierdzenie, że wszyscy ludzie są równi. Rzecz to najoczywistsza, że ludzie nie są równi, a wszelkie demokratyczne koncepcje, zdążające do zrównania wszystkich ludzi, są tylko wysiłkiem ku zatrzymaniu postępu. Ludzie nie mogą być jednakowo użyteczni. Ludzie większych zdolności są nieliczną grupą w porównaniu do mniej uzdolnionych; tłum mniejszych ludzi może zwyciężyć większych, ale czyniąc to, powala sam siebie. Właśnie ludzie więksi dają społeczności przywództwo i umożliwiają mniejszym życie z mniejszym wysiłkiem.

Pojęcie demokracji, która równością nazywa obniżanie zdolności do jednego poziomu, wiedzie do marnotrawstwa. Nie ma w naturze dwóch rzeczy równych. Budujemy samochody na zasadzie absolutnej wymienności. Wszystkie ich części są tak do siebie podobne, jak tylko chemiczna analiza, najlepsza maszyneria i najdoskonalsze rękodzieło mogą je upodobnić. Nie potrzeba najmniejszego dopasowania i z pewnością zdawałoby się, że dwa fordy stojące obok siebie mają dokładnie taki sam wygląd i wykonane są w taki sposób, że każdą część można między nimi wymienić i nadal będą jednakowe. A mimo to takie same nie są. W czasie eksploatacji funkcjonują różnie. Niektórzy jeździli setkami, nawet tysiącami fordów i mówią nam, że nie ma dwóch wozów, które by jednakowo funkcjonowały; że gdyby kierowali nowym wozem nawet niecałą godzinę, a potem wmieszano by wóz ten między inne, którymi kierowano przez godzinę w tych samych warunkach, to choć wtedy nie mogliby z wyglądu poznać prowadzonego przez siebie wozu, dostrzegliby różnicę podczas jazdy.

Sprecyzujmy powyższe słowa. Człowiek powinien mieć możność życia na stopie odpowiadającej usługom, jakie świadczy. Dziś naprawdę pora, by o tym pomówić, ponieważ przeżyliśmy niedawno okres, w którym dbałość o jakość usług była ostatnią aktywnością, jaka większości przychodziła na myśl. Dochodziliśmy do stanu, w którym nikt się nie troszczył o koszty lub świadczenie usług. Zamówienia nadchodziły bez szczególnych starań. Niegdyś klient wybierał sprzedawcę, chcąc coś nabyć, ale zwyczaje się zmieniały, aż doszło do tego, że sprzedawca wybiera klienta, chcąc sprzedać towar. Jest to rzecz zła dla interesu. Monopol jest zły dla interesu. Paskarstwo jest złe dla interesu. Brak potrzeby ubiegania się o klienta jest zły dla interesu. Zdrowy biznes przypomina kurę, która zje to, co wygrzebie. My zaś w minionym okresie zbyt łatwo dochodziliśmy do wszystkiego. Nastąpiło rozluźnienie zasady, że powinien istnieć rzetelny stosunek między wartością a ceną. Nie było więcej potrzeby, by „troszczyć się o publiczność”. W wielu miejscach postępowano według zasady: „Do diabła z publicznością”. Było to rzeczą bardzo złą dla biznesu. Niektórzy te anormalne stosunki nazywali pomyślnym rozwojem. Nie był to pomyślny bieg wydarzeń, lecz tylko niepotrzebna pogoń za pieniądzem. Pogoń za pieniądzem nie jest interesem.

Kto nie kieruje się stabilną myślą, może łatwo zgromadzić pieniądze, a potem wśród wysiłku robienia większych pieniędzy zapomnieć o sprzedawaniu ludziom tego, czego im potrzeba. Biznes oparty na podstawie robienia pieniędzy to rzecz bardzo niepewna. To przedsięwzięcie ryzykowne, o ruchach nieregularnych i rzadko popłaca na dalszą metę. Zadaniem biznesu jest produkować dla konsumpcji, nie zaś dla pieniędzy czy spekulacji. Produkcja dla konsumpcji pociąga za sobą wysoką jakość wyprodukowanego towaru i niską cenę, towar tym samym służy konsumentowi, a nie samemu tylko producentowi. Jeśli czynnik pieniężny zostaje niewłaściwie wykorzystany, wtedy zniekształca on produkcję, która służy producentowi, a nie konsumentowi.

Pomyślność przedsiębiorcy zależy od służby, jaką on wypełnia. Może przez pewien czas odnosić powodzenie, służąc sam sobie, ale to kwestia przypadku, a gdy ludzie uświadomią sobie, że oferowane im towary są zbędne, koniec tego producenta jest bliski. W okresie boomu produkcja służyła bardziej producentom niż odbiorcom i dlatego w chwili przebudzenia się konsumentów wielu producentów zbankrutowało. Mówili, że weszli w „okres depresji”. W rzeczywistości tak jednak nie było. Najzwyczajniej próbowali osiągnąć bezmyślnie cel, którego nigdy z powodzeniem nie można zrealizować. Chciwość pieniędzy jest największą przeszkodą w ich uzyskiwaniu, ale jeśli ktoś służy dla idei, dla satysfakcji robienia tego, co uważa za słuszne, wtedy pieniądz w wielkiej mierze sam się o siebie troszczy.

Pieniądz przychodzi jako naturalny wynik produkcji lub usług. A posiadanie pieniędzy jest oczywistą koniecznością. Chociaż nie należy zapominać, że ostatecznym celem pieniądza nie jest bezczynność, lecz możność pełnienia dalszej służby. Wedle mojej myśli nie ma nic wstrętniejszego nad życie bezczynne. Nikt z nas nie ma prawa do bezczynności. We współczesnej cywilizacji nie ma miejsca dla próżniaka. Wszelkie projekty, zdążające do zniesienia pieniądza, wikłają tylko sprawę, musimy bowiem mieć jakiś miernik w projektach produkcyjno-usługowych. Bardzo poważnym wątpliwościom podlega pytanie: Czy nasz obecny system monetarny jest zadowalający? O zagadnieniu tym piszę w jednym z następnych rozdziałów. Sedno moich zarzutów przeciw obecnemu systemowi pieniężnemu leży w tym, że istnieje w nim dążność do przemiany na rzecz samą w sobie i do hamowania, zamiast ułatwiania produkcji.

Ja dążę w kierunku prostoty. Ludzie w ogóle mają tak mało pieniędzy, a koszt zakupu chociażby samych tylko najkonieczniejszych rzeczy – nie mówiąc już o udziale w zbytku, do jakiego, według mnie, każdy ma prawo – jest tak wielki, że prawie wszystko jest ponad potrzebę skomplikowane. Odzież, żywność, sprzęty domowe mogły być o wiele prostsze, a zarazem ładniejsze niż dzisiaj. Bierze się to stąd, że w czasach minionych wykonywano wszystko w pewien sposób, który później producenci kontynuowali, nie doskonaląc produktów.

Nie twierdzę, że powinniśmy przyjmować dziwaczne style, nie ma bowiem najmniejszej ku temu potrzeby. Suknia niekoniecznie musi być workiem z wyciętą w nim dziurą. Łatwo to zrobić, ale nie byłoby rzeczą wygodną nosić coś takiego. Koc nie wymaga dużej pracy krawca, ale żaden z nas nie wykonałby wiele pracy, gdyby indiańską modą chodził w kocach. Prawdziwie proste jest to, co służy najlepiej, a w użyciu jest najodpowiedniejsze. Problem z radykalnymi reformami tkwi w tym, że one zawsze chcą przerobić człowieka, by mógł używać pewnych nowo wymyślonych przedmiotów. Zdaje mi się, że nowa moda sukien kobiecych, a szczególnie moda sukien brzydkich, musi zawsze wychodzić od kobiet nieatrakcyjnych, które pragną, by wszystkie inne wyglądały również nieatrakcyjnie. Nie jest to postępowanie właściwe. Należy rozpocząć od przedmiotu odpowiedniego, a potem się namyślić, jak znaleźć sposób usunięcia części zupełnie bezużytecznych. Odnosi się to do wszystkiego, niezależnie czy to jest bucik, suknia, dom, maszyna, droga żelazna, okręt czy samolot. W miarę jak usuwamy części bezużyteczne, a upraszczamy konieczne, obniżamy także koszt wyrobu. To prosta logika, ale – dziwnym sposobem – zwykle postępowanie zaczyna się od obniżania kosztów wyrobu, a nie od uproszczenia przedmiotu. Przede wszystkim powinniśmy stwierdzić, czy dany przedmiot jest tak dobrze wykonany, jak być powinien, czy pełni najlepiej przewidywaną dla niego funkcję. Następnie, czy materiał jest najlepszy czy też tylko najdroższy. Potem uprościć jego budowę i obniżyć ciężar. I tak dalej.

Nie ma w nadmiarze ciężaru danego przedmiotu więcej sensu niż w kokardzie na kapeluszu woźnicy. W rzeczywistości nie ma go wcale, ponieważ kokarda może ułatwić woźnicy jedynie rozpoznanie swego kapelusza, nadmiar wagi oznacza zaś tylko marnowanie siły. Nie mogę pojąć, skąd wzięło się złudzenie, że masa zapewnia wytrzymałość wyrobu. To dobre przy kafarze, ale po co ruszać wielkim ciężarem, jeżeli nie służy nam do uderzania? Po co w transporcie nadmierny ciężar maszyn? Dlaczego nie dołożyć go do ładunku, który maszyna ma dźwigać? Otyły nie biegnie tak szybko jak szczupły, a jednak większość swych samochodów budujemy tak, jak gdyby martwy ciężar tłuszczu zwiększał szybkość! Pewna ilość niedostatku pochodzi z przewożenia zbędnego ciężaru.

Kiedyś dojdziemy do jeszcze znaczniejszego zmniejszenia ciężaru maszyn i urządzeń. Weźmy na przykład drewno. Dla niektórych celów drewno jest jak dotychczas najlepszym znanym nam surowcem, ale jest nadzwyczaj nieekonomiczne. Drewno w wozie Forda zawiera 30 funtów wody. Musi być jakaś droga do lepszego wyniku, musi być jakiś sposób, którym możemy uzyskać tę samą siłę i giętkość bez podtrzymywania nieużytecznego ciężaru. I tak samo z tysiącem innych produktów.

Rolnik ze swej codziennej pracy czyni rzecz zbyt zawikłaną. Zdaje mi się, że przeciętny rolnik w rzeczywiście użyteczny cel wkłada zaledwie 5% zużytej energii. Gdyby ktoś urządził fabrykę, na wzór przeciętnego folwarku, budynek byłby wypełniony ludźmi. Najgorsza fabryka w Europie nie jest tak źle urządzona jak przeciętna stodoła na farmie. Siły mechanicznej używa się w możliwie najmniejszym stopniu; nie tylko wszystko wykonywane jest rękoma, ale rzadko kiedy poświęca się bodaj jedną myśl logicznemu urządzeniu. Rolnik przy swoich lżejszych zajęciach domowych kilkanaście razy wchodzi i schodzi z chybocącej się drabiny, całymi latami będzie nosić wodę, zamiast położyć kilka przewodów wodociągowych. Jedynym jego alternatywnym pomysłem jest zatrudnienie ludzi. Wydaje mu się, że inwestowanie pieniędzy w ulepszenia to zbędny wydatek. Produkty rolne przy cenach najniższych są droższe, niż być powinny. Najwyższe zyski z roli są niższe, niż być powinny. Marnotrawny ruch, marnotrawny wysiłek podwyższają ceny ziemiopłodów, a obniżają zyski.

Na mojej własnej farmie w Dearborn wszystko robi się maszynami. Ukróciliśmy znacznie marnotrawstwo, ale jak dotąd nie dotarliśmy jeszcze do prawdziwej oszczędności. Dotychczas nie mogliśmy włożyć 5 albo 10 lat w intensywne badania dniem i nocą, by odkryć, co naprawdę należałoby uczynić. Więcej mamy pracy nietkniętej niż wykonanej. Mimo to nie zdarzyło się nigdy, byśmy, bez względu na wartość zbiorów, nie wyciągnęli zysku pierwszorzędnego, a to dlatego, że nie jesteśmy rolnikami, lecz przemysłowcami na roli. Z chwilą gdy rolnik uważać się będzie za przemysłowca, czującego odrazę do marnowania zarówno materiału, jak i ludzi, otrzymamy produkty rolne tak tanie, że wszyscy będą mieli dość żywności, a zyski na tyle zadowolą, że rolnictwo zostanie uznane za jedno z najmniej ryzykownych, a najbardziej intratnych zajęć.

Nieznajomość istotnych zabiegów przy uprawie ziemi i istotnej pracy na roli oraz najlepszego jej wykonania – oto przyczyny, dla których rolnictwo uchodzi za zajęcie nieopłacalne. Rzeczywiście nic nie mogłoby opłacać się przy sposobie, w jaki pracuje się w rolnictwie. Rolnik podąża za przypadkiem i podtrzymuje tradycję przodków. Nie wie, jak produkować ekonomicznie i jak sprzedawać. Producent, który nie wiedziałby, jak produkować i handlować, nie pozostałby długo w biznesie. Sam fakt, że rolnik może jednak wytrzymać, dowodzi, jak cudownie intratne mogłoby być rolnictwo.

Sposób na osiągnięcie taniej i wydatnej produkcji w fabryce i w rolnictwie – a tania i wydatna produkcja daje obfitość dla wszystkich – jest całkiem prosty. Problem w tym, że ogólna tendencja zmierza ku komplikowaniu bardzo prostych rzeczy. Weźmy na przykład „ulepszenie”.

Kiedy mówimy o ulepszeniach, zazwyczaj mamy na myśli zmianę w produkcie. „Ulepszony” produkt to taki, który zmieniono. Ja nie tak rzecz tę pojmuję. Nie mam zaufania do rozpoczynania pracy, dopóki nie odkryję możliwie najlepszego produktu. Nie znaczy to naturalnie, że nigdy nie powinno się dokonywać zmian w produkcie, ale zdaje mi się, że w końcu najbardziej ekonomiczne się okaże, by nie próbować nawet produkcji przedmiotu, dopóki się nie jest zupełnie pewnym, że użyteczność, projekt i materiał są jak najlepsze. Jeśli w swoich poszukiwaniach nie dotrzesz do tego przekonania, wtedy szukaj dalej, aż je uzyskasz. Produktywność należy rozpoczynać od ustalenia najlepszego produktu. Fabryka, organizacja, sprzedaż, plany finansowe ukształtują się same wedle tego przedmiotu. W ten sposób zachowasz w nienagannym stanie prawdziwe narzędzie swego biznesu i w rezultacie zawsze oszczędzisz na czasie. Przedwczesne podejmowanie produkcji, bez uprzedniego upewnienia się o jakości produktu, jest nierozpoznaną przyczyną wielu niepowodzeń w biznesie. Ludziom się wydaje, że najważniejsza jest fabryka albo sklep, albo finansowe oparcie, bądź zarząd. Główną rzeczą jest produkt, a wszelki pośpiech z rozpoczynaniem produkcji, zanim plany będą gotowe, jest tylko stratą czasu. Strawiłem 12 lat, zanim wykonałem model „T” – znany dziś jako wóz Forda – który mi odpowiadał. Nie wdrażaliśmy masowej produkcji, dopóki nie mieliśmy finalnego produktu. I ten produkt nie uległ już żadnej istotnej zmianie.

Stale eksperymentujemy, wprowadzając do produkcji nowe pomysły. Przemierzając drogi w sąsiedztwie Dearborn, można napotkać rozmaite modele wozów Forda. Są to wozy doświadczalne, niebędące prawdziwymi nowymi modelami. Nie wiem, czy nie rozminę się z jakimś dobrym pomysłem, ale nie chcę prędko rozstrzygać, czy dany pomysł jest dobry czy zły. Jeśli wydaje się dobry albo zawierający dodatnie możliwości, wierzę, że trzeba uczynić wszystko dla wypróbowania pomysłu pod każdym kątem widzenia. Ale wypróbowanie pomysłu jest czymś zupełnie innym niż wprowadzanie zmian w wozie. Podczas gdy większość producentów decyduje się prędzej na zmiany w produkcji niż na zmiany w metodach produkcji, my postępujemy wręcz odwrotnie.

Nasze wielkie zmiany odnosiły się do metod produkcji, które nigdy nie zatrzymują się w miejscu. Zdaje mi się, że w produkcji naszego wozu nie ma ani jednej procedury, która by była taka sama, jak przy wyrobie naszego pierwszego egzemplarza obecnego modelu. I dlatego wyrabiamy go tak tanio. Nieliczne zmiany, które poczyniono w wozie, wprowadzono dla dogodności w użyciu albo zwiększenia wytrzymałości. Materiały wozu zmieniamy zgodnie z postępującą znajomością surowców. Poza tym nie chcemy mieć zastoju w produkcji albo zwiększonych wydatków produkcji wskutek możliwego braku jakiegoś szczególnego surowca; dlatego dla większej części materiałów zastosowaliśmy materiały zastępcze. Stal wanadowa, na przykład, jest naszą główną stalą. Z niej możemy wydobyć największą wytrzymałość przy najmniejszej wadze, ale nie byłby to dobry interes, gdybyśmy całą swoją przyszłość uzależnili od możności otrzymania stali wanadowej i dlatego opracowaliśmy sposób jej zastąpienia. Wszystkie nasze stale są specjalne, lecz dla każdej z nich mamy jeden, a czasem i kilka dokładnie zbadanych i wypróbowanych zamienników. Podobnie jak do innych naszych materiałów i części składowych naszych samochodów. Z początku wykonywaliśmy bardzo mało tych części i nie budowaliśmy żadnych silników. Dziś wyrabiamy wszystkie swoje silniki i większość ich części składowych, gdyż przekonaliśmy się, że tak jest ekonomiczniej. Ale dążymy też do tego, by pewną ilość każdej części zabezpieczać tak, aby nas nie zaskoczyła żadna sytuacja na rynku, albo byśmy nie ponieśli szkody przez jakiegoś producenta poza naszymi zakładami, niemogącego wykonać naszych zamówień. Ceny za szkło bezwstydnie podniesiono podczas wojny, a ponieważ należymy do największych odbiorców szkła w kraju, budujemy obecnie własną fabrykę. Poświęcając całą tę energię zmianom w samym produkcie, nie doszlibyśmy do niczego; ale nie zmieniając produktu, możemy swoją energię poświęcić ulepszeniu produkcji.

Główną częścią dłuta jest ostra krawędź. Jeśli jest jakaś jedna wyłączna zasada, na której nasze przedsiębiorstwo się opiera, to właśnie ta. Wszystko jedno, jak doskonale wykonane jest dłuto albo z jak wspaniałej jest stali – jeśli nie ma ostrej krawędzi, nie jest dłutem, lecz kawałkiem metalu. To wszystko znaczy, że ważne jest jedynie to, do czego każda rzecz naprawdę jest przydatna, nie zaś to, do czego rzekomo ma służyć. Po co pchać olbrzymią siłą tępe dłuto, kiedy lekkie uderzenie w ostre dłuto wykona pracę? Dłuto jest po to, by cięło, a nie po to, by walić w nie młotem. Bicie młotem jest tylko uboczną częścią tej czynności. Tak więc, jeśli chcemy pracować, dlaczego nie skupić się na pracy i nie wykonać jej w sposób możliwie najszybszy? Najważniejszy w handlu jest etap, w którym produkt dochodzi do konsumenta. Niezadowalający produkt ma tępe ostrze. Przeforsowanie go wymaga nadmiaru zmarnowanego wysiłku. Istota fabryki to człowiek i maszyna przy pracy. Jeśli człowiek nie jest odpowiedni, maszyna też nie będzie dlań odpowiednia i na odwrót. Wymagać od kogokolwiek, by używał więcej siły niż potrzeba do pracy, jaką ma pod ręką, jest marnotrawstwem.

Istota mej myśli zatem leży w tym, że marnotrawstwo i chciwość hamują produkcję i świadczenie prawdziwych usług. Zarówno marnotrawstwo, jak i chciwość są niepotrzebne. Marnotrawstwo polega przeważnie na niezrozumieniu pracy albo na niedbałości w jej wykonaniu, a chciwość jest tylko odmianą krótkowzroczności. Moim dążeniem jest produkcja przy najmniejszym marnotrawstwie tak surowców, jak i wysiłku ludzkiego, a następnie sprzedaż z małym zyskiem dużej ilości samochodów. Chcę dawać najwyższą płacę pracownikom, maksymalizując ich siłę nabywczą. Ponieważ i to działa w kierunku zmniejszenia kosztów, a sprzedając z najmniejszym zyskiem, możemy rozpowszechniać produkt zgodnie z siłą nabywczą. W ten sposób wszyscy z nami związani – czy to dyrektor, czy pracownik, czy klient – zyskują na istnieniu naszego przedsiębiorstwa. Instytucja, którą utworzyliśmy, służy innym. To jedyny powód, dla którego mówię o niej. Zasady naszej służebnej funkcji są takie:

1. Nie bój się przyszłości, a nie czcij przeszłości. Kto boi się przyszłości czy niepowodzenia, sam ogranicza swoją działalność. Niepowodzenie jest tylko sposobnością do inteligentniejszego rozpoczynania na nowo. Nie ma wstydu w uczciwym niepowodzeniu; wstydem jest bać się niepowodzenia. Co minęło, jest użyteczne tylko o tyle, o ile wytycza drogi i sposoby postępu.

2. Nie oglądaj się na konkurencję. Kto rzecz jakąś najlepiej wykonuje, powinien być tym, który ją wykonuje. Zbrodnicze jest dążenie do odebrania komuś biznesu – dla osobistego zysku próbuje się obniżyć gospodarcze położenie innego człowieka, usiłuje się górować siłą zamiast inteligencją.

3. Bacz wpierw na świadczenie usług, zanim spojrzysz na zysk. Bez zysku przedsiębiorstwo nie może się rozwijać i nie ma istotnie nic zdrożnego w samym osiąganiu zysków. Dobrze prowadzone przedsiębiorstwo musi niezawodnie dać zysk, ale powinien on przychodzić, i niechybnie przyjdzie, jako nagroda za dobrą pracę. Zysk nie może być podstawą, musi być wynikiem świadczonej usługi.

4. Produkcja nie polega na tanim kupnie i drogiej sprzedaży. Jest ona procesem, w którym kupuje się surowce za odpowiednią cenę, przemienia je, przy poniesieniu jak najmniejszych kosztów, na produkt nadający się do konsumpcji i sprzedaje się go konsumentowi. Hazard, spekulacja i nieuczciwe handlowanie przyczyniają się tylko do komplikowania tej kolejności.

Jak to wszystko powstało, jak się rozwinęło i jak daje się zastosować ogólnie – oto treść rozdziałów tej książki.